Student jak klient

Student jak klient

Życie uczy, że jeśli dostajemy coś za darmo, to często jakość szwankuje. Czasami z wyższymi studiami jest podobnie, choć oczywiście nie musi tak być. Poziom studiów na uczelni publicznej może być naprawdę wysoki, ale czy może być inaczej, skoro w gruncie rzeczy za nie płacimy? A jeśli nie bezpośrednio my, to z pewnością nasi rodzice? Jest taka mądra sentencja, że nie ma darmowych obiadów, bo za każdy darmowy obiad ktoś musi zapłacić. Ze studiami, często określanymi mianem „darmowych”, jest podobnie. Każdy podatnik (a wszyscy nimi jesteśmy, choćby pośrednio) finansuje wszelkie publiczne przedsięwzięcia oparte o budżet państwa. Wszak to nasze daniny decydują o tym, ile trafi do wspólnej kasy, czyż nie?

 

Chociaż ta ekonomiczna zależność jest prosta i nie da się jej merytorycznie podważyć, to w optyce państwowych uczelni jest inaczej. Student nie jest klientem, który może w związku ze swoją pozycją płatnika liczyć na wysoką jakość obsługi i brak biurokratycznych barier. Co innego, jeśli wybierze placówkę prywatną, działającą na ściśle rynkowych zasadach. Tam od początku jest traktowany inaczej (a przynajmniej powinien być), bo nikt nie musi udawać, że dostaje usługę edukacyjną w prezencie od kogokolwiek. Płaci za nią daną kwotę, więc ma prawo oczekiwać sensownej jakości.

 

Produkt, który czeka na studiującego prywatnie, to nie tylko dobrze przygotowana sala i wykładowca stojący przy katedrze. Zwykle to także komplet materiałów dydaktycznych, których nie trzeba kserować ani drukować we własnym zakresie.

 

 

Unijne szkolenia na WSNHiD